Dajcie mi tę ładowarkę!

Początki czasem są trudne… I dobrze. Im bardziej niepozorne, tym większe zaskoczenie w finale.

 

Jak większość niesamowitych historii, ta też zaczęła się nie pozornie. Plan był niezwykle prosty: jedziemy na pokaz maszyn, robimy kilka fotek, szybka rozmowa z producentem co u nich dobrego, jemy i wracamy do domu. Z racji soczystych opadów śniegu umilanych silnym wiatrem, szczerze czekałam na dwa ostatnie punkty programu. – Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy – tak pocieszałam się w myślach i dziarsko ruszyłam na plac pełen maszyn.

Pani przyszła popatrzeć?

No dobra, zróbmy co w naszej mocy, aby ten dzień był maksymalnie efektywny i zawijajmy się pod ciepły kocyk. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Okutana po czubek głowy, z aparatem w ręku, postanowiłam złapać maszyny w ciekawym ujęciu. W końcu ładowarek było kilka, a każda z nich popisywała się przed nami, jak tylko mogła. Rozejrzałam się szybko po placu. Oprócz mnie, były tam jeszcze dwie kobiety. Na dwudziestu mężczyzn. Panowie, uważani za ekspertów, głównie przez siebie nawzajem, patrzyli na mnie z rozbawieniem. W sumie, ja na siebie trochę też. Pewnie zastanawiali się, czy moja obecność tu to efekt zgubienia się, czy pomyłki organizatora. Nie przejęłam się. Uwagę zwróciła jedna z maszyn. Patrzę, patrzę, w końcu podchodzę bliżej…

Teraz ja tu rządzę

Za sterami siedział operator. Widząc zbliżający się obiekt, któremu tylko oczy wystawały zza szalików i czapek, rozsądnie zatrzymał maszynę. Zupełnie niezrażona jego zdziwieniem pytam, czy mogę poprowadzić. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Nigdy wcześniej nie prowadziłam ładowarki. Prawo jazdy miałam od pięciu lat, ale poza samochodem prowadziłam tylko skuter. Miły pan chętnie ustąpił miejsca i krótko poinstruował, jak działa to cudo. Zapamiętałam, co prawda, tylko jak podnosić i opuszczać wysięgnik oraz jak jeździć do przodu, ale już po chwili poczułam się jak królowa na tym dancingu. Kiedy operator odszedł, byłam w swoim  żywiole. Lekkość, zgrabność, łatwość, intuicyjność w konstrukcji. Kto by pomyślał, że pojazd inny niż miejska fura, może dać tyle frajdy. Po jakimś czasie zauważyłam dopiero kolejkę jegomości, niecierpliwie czekających na moje łaskawe opuszczenie pojazdu. No to musieli jeszcze poczekać.

W końcu, zupełnie polubownie, oderwałam się od kierownicy. I szybko przesiadłam się na inny pojazd. Co to był za piękny dzień! Jaki śnieżek śliczny, jak miło dookoła. Czas mijał jak szalony, kiedy uczyłam się nowych funkcji. I choć za chwilę i tak zapominałam co z czym działa, nic a nic się nie zrażałam. Z placu zeszłam ostatnia. Instruktorzy w końcu mogli odpocząć, a światu przybył kolejny operator-amator.